Podczas pobytu w Berlinie Światek zaczął namawiać mnie na wizytę w Holandii – argumentował tym, że nie musimy lecieć samolotem bo są pociągi, w dodatku bezpośrednie, jadące do Amsterdamu około 6 godzin, a przecież on tak bardzo kocha podróżować pociągiem! Poza tym wspomniany wcześniej Banksy i jego wystawa. Długo namawiać nie musiał. Podróży mu przecież nie odmówię. Pierwszym zaskoczeniem po wyruszeniu z Berlina był dla nas wygląd przedziału dla matki z dzieckiem. Zupełnie nie wyglądało to tak jak w Polsce. Przedział składa się z 4 miejsc, mnóstwa miejsca na bagaże, specjalnej przestrzeni na wózki oraz dużego stolika by większe dzieci mogły np. rysować. Dodatkowo kilkuletnie dzieci otrzymują od konduktora kolorowanki oraz zabawki by nie nudziły się w trakcie podróży. Cieszyłam się tym, że podróżujemy właśnie pociągiem, wyobrażałam sobie, że będę podziwiała krajobrazy, których zupełnie nie znam, ponieważ trasę przez Niemcy zazwyczaj pokonywałam drogą powietrzną bądź jadąc autostradami. Wielkie było moje zdziwienie gdy okazało się, że można przejechać ze wschodu na zachód przez cały kraj i nie zobaczyć nic ładnego. Fabryki, hałdy, masa industrialnych budynków – przez całą drogę… Takie potwierdzenie tego, że jest to kraj bogaty i zupełnie nie dla mnie. Kiedy w końcu zobaczyłam piękną zieleń, rozległe pola i łąki – dostałam sms, w którym T-mobile witał mnie w Holandii;) Mimo, że kraj ten odwiedziłam już kilkukrotnie wciąż wielką przyjemność sprawia mi widok połaci zieleni, które poprzecinane są jedynie wąskimi ścieżkami rowerowymi, stojaków i parkingów na setki rowerów stojących przy każdej stacji, wiatraków i wiktoriańskiej zabudowy. Jest to kraj niesamowicie estetyczny, ładny. Lubię go, choć dość szybko przypomniało mi się uczucie, które nie opuszczało mnie gdy byłam tam po raz drugi, na prawie 2 miesiące – tęskniłam wtedy za dzikością, naturą „nieokiełznaną”. Pamiętam jak poszukiwałam wraz ze znajomymi zwykłego lasu, gdzie nie byłoby betonowych ścieżek a trawa nie byłaby idealnie równo ścięta. Pierwsze miasto, w którym się zatrzymaliśmy to Utrecht. Miejsce, o którym 3 lata temu napisałam w swoim notatniku tak: „Najpiękniejsze miasto Holandii. Kanały z domeczkami bezpośrednio przy nich. Wychillowani, uśmiechnięci ludzie. Atmosfera jakby śródziemnomorska.” Pamiętam wrażenia z tamtego pobytu i to co chciałam tymi kilkoma słowami oddać. Po spędzeniu kilku tygodni w Amsteramie Utrecht był szalenie miłym zaskoczeniem. Spokojny, bez tłumów turystów, taki… do życia. Teraz spędziłam tam kilka dni, atmosfery śródziemnomorskiej nie poczułam na pewno – pewnie dlatego, że było zimno i nieprzyjemnie, ale ogólne wrażenie co do miasta pozostało takie samo. Jest niewielkie, ale posiada część zabytkową- ze starym kościołem, brukowanymi uliczkami i kawiarenkami, jest też część typowo „miejska” ze sklepami, biurami i tam życie płynie nieco szybciej. Jako, że ulubiona formą zwiedzania Światka jest spacerowanie – najlepiej długie, wielogodzinne, miałam okazję przejść to miasto wzdłuż i wszerz, kilkukrotnie, choć oczywiście wiele miejsc wciąż pozostało dla nas nieznanych. ( Światek nie dał się namówić na przemieszczanie typowe dla Holendrów czyli rowerem, choć niejednokrotnie mijały nas mamy z maleńkimi dziećmi w nosidłach czy chustach. Ja…chyba bałabym się wozić tak malucha.) Nasz przewodnik po Utrechcie pokazał nam to, czego sami z pewnością byśmy nie odkryli – fragmenty parków, w których jednak można jeszcze znaleźć trochę nieujarzmionej natury, meczet, który przykuwa uwagę niebieskimi-neonowymi minaretami, na którego parterze znajduje się restauracja o nazwie „kebab factory” wypełniona klientami po brzegi, dawną dzielnicę czerwonych latarni, gdzie przytułki radości mieściły się na barkach, a która została zamknięta ze względu na domniemany handel żywym towarem oraz wiele miejsc urokliwych bardziej – jak np. kanały z mieszkaniami na barkach, lub mniej – jak Utrechckie blokowiska. Kolejnym miastem był oczywiście legendarny Amsterdam. Miasto,w którym spędziłam w ostatnich latach wiele dni i które poznałam na nowo. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od NDSM – miejsca, w którym kiedyś znajdowała się stocznia. Zapamiętałam je jako totalnie dzikie, pełne hangarów, trochę artystyczne – trochę zapuszczone. Sztuka mieszała się tam z totalnym syfem, pobitymi szybami, starymi, zdezelowanymi samochodami i ohydnymi graffiti. Poza tym była to najlepsza lokalizacja na bezpłatne zaparkowanie auta – wystarczyło wskoczyć na prom i było się w centrum miasta. Teraz to miejsce zupełnie zmieniło swoje oblicze – pełne jest szklanych biurowców, jednokierunkowych uliczek i wyznaczonych parkingów. Syf zniknął, hangary i klimat w znacznej części też. Pozostał jeden budynek stoczniowy, w którym nadal mieszkają i tworzą artyści…dość alternatywni. Trafiliśmy m.in. na wystawo-performance „barbie peepshow”. Po wrzuceniu 2 euro odsłaniało się okienko (podobno przez takie same podgląda się prawdziwe panie w dzielnicy czerwonych latarni) a tam mieliśmy zaprezentowane szaleństwa w wykonaniu lalek barbie. Bardziej było to śmieszne niż niesmaczne. Tych, których skusiło naciśnięcie guzika „barbie pee” czekała niespodzianka w postaci wody lejącej się na jegomościa z góry…nie wgłębiając się w szczegóły – z barbiePo opuszczeniu NDSM promem (pierwszy rejs Świata!), Hmmm…. nie wiem jak określić swoje wrażenia po tym pobycie. Kiedyś Amsterdam absolutnie mnie zachwycał, wydawał mi się mekką hipisów, miastem wolności…a teraz miałam wrażenie, że jest przesycone głośnymi, nachalnymi, pijanymi/naćpanymi turystami. Nie czułam w nim ducha Holandii zupełnie. Dzielnica czerwonych latarni, miejsce, które kiedyś wydawało mi się czymś wartym odwiedzenia, jakoś tam interesującym teraz najzwyczajniej w świecie budziło niesmak i wywoływało myśli o tym jak straszny jest los tych kobiet. Z pewnością jest to miasto, które nie jest pozbawione uroku – zabudowa jest piękna, stara, kanały to coś dla naszej architektury nietypowego – miło spaceruje się po małych mosteczkach czy siedzi nad wodą,poza ścisłym centrum można trafić na klimatyczne restauracje czy kawiarenki z pysznym jedzeniem, poleżeć na trawie, odpocząć. Bardzo mieszane mam uczucia… We wspomnianym już notatniku pisałam o tym mieście tak „ Kiedy byłam tu po raz pierwszy Amsterdam wydawał mi się pięknym, spokojnym lecz zwyczajnym miastem. Podobała mi się zabudowa, atmosfera, ale pobyt tam nie był dla mnie jakimś wielkim przeżyciem, szokiem. Miasto jak wiele innych. Do teraz – gdy miałam okazję pobyć w nim nocą. Wczoraj doświadczyłam pierwszy raz hojności, otwartości i spontaniczności Holendrów – gdy robiłam dla nich fire-show. Każdy ze mną rozmawiał, uśmiechał się. Poznałam wielu ludzi, odwiedziłam jeszcze więcej miejsc- ciekawych barów, coffe shopów. Cały pobyt był przeżyciem mistycznym, kosmicznym.” Po przeczytaniu wrażeń sprzed kilku lat i zestawieniu ich z obecnymi nasuwaja mi się dwa wnioski – albo się postarzałam( a może dojrzałam;), albo to miasto trzeba zwiedzać bez dziecka ? ! A i jeszcze taka notatka z marginesu pamiętniczka „ Jest to miasto bardzo sprzyjające romansom. Atmosfera na ulicach jest jakby nasączona feromonami. Polecam pojechać tam singielkom !” Na każdym kroku widać, że to z czego słynie Holandia nie jest bajką czy wymysłem a obecnym w życiu faktem – tyczy się to wszechobecnych rowerów, powszechnych wiatraków i tulipanów, ale również zapachu marihuany w powietrzu czy homoseksualnych par okazujących sobie czułość. Podoba mi się to, że mieszkają tam ludzie tak tolerancyjni, otwarci, którzy nie walczą ze sobą, nie toczą ciągłych sporów a żyją wspólnie, w harmonii. Mniam <3 Ps. Warto pamiętać o tym, że to monarchia – szacun dla króla musi być, jeśli zabłądzicie na jakiejś plaży to nie ważcie się przypadkiem budować zamku z piasku bo jest to surowo zabronione ( są nawet znaki, które o tym mówią) i nie zapomnijcie objeść się stroop wafli!
dopłynęliśmy do Central Station (dworca głównego Amsterdamu) i stamtąd ruszyliśmy przed siebie – główną ulica prowadzącą pod ratusz (dawny pałac królewski przed którym za dnia można podziwiać mimów oraz pokazy ulicznych sztukmistrzów), połaziliśmy po dzielnicy czerwonych latarni oraz zwiedziliśmy dzielnicę muzeów – tu odwiedziliśmy wystawę Banksiego i Andiego Warhola, ponieważ Van Gogha, Rembrandta i innych Holendrów postanowiliśmy zostawić sobie na starsze lata ?