Na wielu blogach podróżniczych pojawia się wpis o tym jak to całe podróżowanie się zaczęło. Przebrnęłam przez takich wiele i mam wrażenie, że u znacznej większości wygląda to podobnie: pracowałem w korpo, nie znosiłem swojego życia, rzuciłem to – jadę do Azji! Nie widzę w tym nic złego. Chcę tylko powiedzieć, że moja historia jest inna. No, może Karolina z Podróży Dziewczyny Spłukanej mogłaby dołączyć do klubu. My nie miałyśmy czego rzucać, bo gdzieś, pośród naszego podróżniczego życia, nagle zaczęłyśmy tyć, wyskoczył nam pępek i zostałyśmy posiadaczkami pracy wieloetatowej, zupełnie niedochodowej.. ? i nie, nie mam na myśli blogowania, nie roztyłyśmy się od siedzenia przy kompie ? Bez pracy w korpo, bez jej rzucania, podróżujemy – jak? Podróże towarzyszyły mi od zawsze. W pierwszą zagraniczną ruszyłam, gdy miałam niespełna rok. Do dziś chwalę się, że moja stopa miała okazję stanąć w Czechosłowacji. Później były inne – po Polsce i zagranicy. Najbardziej mi utkwiła w pamięci taka, do Hiszpanii właśnie. Jechaliśmy Renault Nevadą kombi, razem z siostrą, babcią i rodzicami. Byłam tak mała, że potrafiłam uwić sobie legowisko na podłodze za tylnymi siedzeniami, albo spać z siostrą na wznak razem na siedzeniu. Oczywiście w trakcie jazdy. Pamiętam jak tata otworzył bagażnik i wysypał się na niego grad zabawek. Jako, że jechaliśmy na długo i mieliśmy wiele bagaży – pozwolił mi i siostrze zabrać tylko po jednej zabawce. Nie mogłyśmy go posłuchać – przecież innym zabawkom byłoby smutno! Kiedy nie widział, po kryjomu, zapakowałyśmy do bagażnika wszystkie, bez wyjątku! Niech też jadą zobaczyć Hiszpanię! Pamiętam przejazd przez Szwajcarię i wypatrywanie fioletowych krów, bo przecież Milka jest właśnie stamtąd. Pamiętam jak zepsuł się nam samochód, jak staliśmy w zaśnieżonym lesie i czekaliśmy na przyjazd pomocy drogowej. Pamiętam jak bardzo bałam się, że zaraz zje nas niedźwiedź. Może nie tyle nas – ukrytych w ciepłym samochodzie, ale tatę, który chodził dookoła i sprawdzał co się stało. Pamiętam, że trafiliśmy wtedy do hotelu, który pachniał drewnem i bawiłam się z róźnymi dziećmi. Doskonale się rozumieliśmy mimo, że żadne nie mówiło w języku drugiego. Pamiętam klocki, które były ogólnodostępne dla wszystkich dzieci i jak moja siostra budowała z nich coś…by odkryć, że jeden, brązowy, wcale nie jest klockiem…a przynajmniej nie drewnianym. Pamiętam jakie wrażenie robiły na mnie czarne, blaszane byki stojące przy hiszpańskich drogach. Pamiętam jak babcia spaliła się pierwszego dnia w Hiszpanii na słońcu tak, że przez resztę pobytu nie mogła wychodzić z naszego apartamentu. Pamiętam jak tata kupił nam kółka do pływania – mojej siostrze niebieskie a mi białe w kolorowe paseczki, takie jakby posypane kolorową posypką do ciast. Pamiętam, że rodzice mówili mi, że nie wolno sikać do basenu bo woda dookoła mnie zrobi się żółta i wszyscy będą wiedzieli co zrobiłam. Odkryłam wtedy, że rodzice nie zawsze mówią prawdę. Pamiętam jak rodzice, nierozumiejący po hiszpańsku zamówili sobie zupę, w której pływały małże i krewetki. Ku rozpaczy taty i uciesze mamy wynosiłam je z powrotem na plażę będąc przekonana, że je uwalniam i w tej sposób ratuję im życie. Pamiętam hiszpańską ceremonię pogrzebową, za którą jechaliśmy autem. W jakimś wielkim samochodzie, z otwartym tyłem jechała trumna i mnóstwo kwiatów. Za nią szedł orszak złożony z olbrzymiej ilości ludzi. Jechaliśmy za nim dość długo. Pamiętam, że musiałam dowiedzieć się o tym wszystkiego. Jak umarł ten człowiek? Był stary czy młody? A stał czy siedział? A to kobieta czy mężczyzna? Zadałam wtedy milion pytań. Rodzice cierpliwie odpowiadali, tak, jak umieli. Pamiętam ciuchcię, która jeździła po miasteczku a kierowca zawsze pozdrawiał mnie machaniem ręki. To jak dostałam od rodziców kilka peso i sama poszłam do sklepu kupić sobie zabawkę, którą był miś w przeciwsłonecznych okularach. Dogadanie się ze sprzedawcą nie było żadnym problemem. Nie obawiałam się, że możemy się nie skomunikować tylko ze względu na nieznajomość języka. Pamiętam jak zatrzymaliśmy się na wielkim torze bobslejowym i zjeżdżaliśmy z niego z zawrotną prędkością, wszyscy oprócz babci, która nie wiedziała jak zwolnić hamulec i zrobiła na torze kolejkę na kilkanaście bobslejów . Wszyscy wściekli, że psuje im zabawę i jadą w żółwim tempie krzyczeli i wymachiwali rękami a babcia spokojnie, opanowana, dojechała na hamulcu na dół. Więcej próbować nie chciała. Pamiętam jak w drodze powrotnej ponownie zepsuł się nam samochód, jak mieszkaliśmy na prawdziwym kempingu i jak bardzo mi się to podobało. Namiot, gotowanie na kuchence gazowej, pranie na tarce, poznawanie ludzi dookoła. Pamiętam, że przez to zepsute auto nie pojechaliśmy pływać z delfinami. Nie wiem ile z tych rzeczy moja pamięć przeinacza, jak było naprawdę. Wiem, że to była najwspanialsza podróż w moim życiu i że to wtedy podjęłam decyzję o tym, że będę podróżować. Podróże to moje uzależnienie. Największe. Jak najbardziej mogę się bez nich obejść, umiem nawet bez nich przez chwilę żyć…. Ale nie nazwałąbym tego życiem szczęśliwym. Uwielbiam toczyć się po kuli ziemskiej, poznawać, podglądać, pisać o tym. Teraz wróciłam do Hiszpanii ze swoim synem. Siedzimy na plaży, gotujemy na kuchence, chodzimy po górach. Nie pamiętam kiedy widziałam go TAK szczęśliwego. W zasadzie w ogóle chyba nie widziałam. Od rana do wieczora trzęsie się z radości, śmieje w głos. Uwielbia wiatr i próbuje go łapać, kocha bawić się piaskiem i uważa, że całkiem nieźle smakuje. Ubóstwia inne dzieci, zwłaszcza wtedy gdy może złapać je za nos, pociągnąć za włosy, przetoczyć się po nich czy coś zabrać – nie znałam go od tej strony. Jest wspaniale. Ps. Często słyszę, że nie warto dzieci zabierać w podróże bo i tak nic z tego nie zapamiętają, nie wyniosą. Ja podczas opisanej wyżej podróży miałam nie więcej niż 5 lat. Było to zatem ponad 20 lat temu. Nic nie wyniosłam? Nic nie pamiętam? Zgadzacie się ze mną? Udostępnijcie! Nie zgadzacie? Komentujcie i podzielcie się Waszym zdaniem ?
Udostępnij