Mieszkamy w pokoju wynajętym u pary buddystów (jak się okaże – sekciarzy) Chanty i Jane. On to Jamajczyk, który większość życia spędził w Stanach a ona jest Angielką.
Dom otoczony jest pięknym ogrodem, wszystko kwitnie. Po drzewach biegają jaszczurki, latają motyle, pojawił się nawet koliber. Są hamaki. Dla oka – cudownie. Dla ducha… średnio. Panująca w domu atmosfera jest przyjazna, ale totalnie niejamajska. Jest trochę sztywno-angielsko, sterylnie. Wszyscy się uśmiechają, ale nijak ma się to do otwartości. Czuję się tu dziwnie, nieswojo ale jednak bezpiecznie.
Za bramy ogrodu nie wychodzę bez 50% Naszego Teamu. Totalnie przerażają mnie zaczepki czy spojrzenia mieszkańców Treasure. Poza tym nijak nie rozumiem tego co do mnie mówią. Patois to dla mojego ucha dziwne dźwięki w stylu ee, u ,a w dziwnych konfiguracjach połączone z bardzo niechlujnym angielskim i jakimiś kosmicznymi wstawkami.. Najczęściej używany zwrot to ue!, ueee?, ueeee…. i wiele innych odmian znaczących zupełnie inne rzeczy. To trzeba usłyszeć!
Nasi gospodarze mają syna, rastamana, który przedstawiony nam został jako „My son”. Imienia nie jesteśmy w stanie zrozumieć a tym samym zapamiętać. W taki sposób zostaje nazwany Majsonem.
Majson dla nas gotuje, a robi to świetnie. Przygotowuje zdrowe, typowe dla rastamańskiej kuchni posiłki i-tal. Wszystko pyszne, energetyczne i zdrowe. Gotuje ryby, warzywa, rano przynosi nam owsiankę i świeże owoce z drzew w ogrodzie.
Majson opowiada również różne ciekawe historie o swoim życiu. Jedna z nich zaczyna się słowami ” I deal since I was a child…”. Siedzi w kuchni całymi dniami i pali nieziemskie ilości trawy. Nieziemskie znaczy takie, że kładzie krzak na desce do krojenia, ciacha go nożem i z tego kręci jointa grubego jak cygaro. Po spaleniu pali następnego..i kolejnego. Majson w przeciwieństwie do swoich rodziców jest prawdziwie jamajski.
W domu przebywa również Baby Mother – u nas określenie to zastępują słowa : moja dziewczyna, narzeczona czy żona. A tu po prostu..zdarza się i jest. Dziecko. Baby father i Baby mother. Bez ściemy. (ostatnio zauważam, że zjawisko to jest coraz bardziej popularne również w Polsce!)
Baby Mother jest wielka i przesympatyczna. Cały czas ogląda telenowele i gotuje z Majsonem, Majson pali jointy i gotuje z Baby Mother.
Jest też kwestia ginących piw.
Red Stripe – jedyne jamajskie, stosunkowo tanie i ogólnie dostępne piwo. Coś o czym marzysz w cholernie upalny dzień. Na co czekasz kiedy wracasz wykończony słońcem i wędrówkami.
Nie, nie zboczyłam z tematu. To było wprowadzenie mające na celu pokazanie jak straszna jest sytuacja gdy wracasz do domu, wiesz, że coś zimnego tam czeka, zaglądasz do lodówki…a tu bach! Pustka.
Ginące piwa to zdecydowanie największy minus naszego gueshous’u!
Zagadka po kilku dniach rozwiązuje się sama. Wracamy do pokoju a z innego, teoretycznie pustego dobiega chrapanie…. widzimy też zwisające z łóżka, dziwnie ułożone nogi. Zaglądamy a tam, w pełni ubrany, dosyć mocno pijany.. Majson.
Piw brak. Majson nietrzeźwy. Ja zaskoczona– jak to? przecież on jest Rasta, a Rasta nie piją!
Kiedy kolejnego dnia pytam go o to tłumaczy, że owszem, Rasta nie piją…ale Red Stripe? To co innego. To przecież nawet nie jest alkohol!
Po rozmowie piwa wcale nie przestają ginąć, zmienia się tylko podbierający. Chanta, ojciec Majsona, też rasta.
A skoro już jesteśmy przy Chancie…
„Nam- yo -ho- renge – kio”
Chanta co rano dobija się do naszego pokoju by zaprosić nas na nic innego jak „ chanting”. Kiedy o tym opowiadał myślałam, że to rodzaj wspólnej medytacji, skusiłam się. Okazało się, że jest to jednak powtarzanie powyżej zamieszczonej mantry, przebieranie dziwnych koralików i modlenie się do kartki papieru…
Kiedy udało mi się skorzystać z internetu sprawdziłam ową medytację i okazała się to forma mocno sekciarska, typowa dla grupy SGI. Jeden raz, dla poznania – OK. Na dłuższą metę totalnie nie dla mnie.
Wspominałam o tym, że Jane (jak każdy na Jamajce) jest artystką? Artystka nietypową, ponieważ nie śpiewa…a maluje. Oto kilka z jej prac – ocenę pozostawiam Wam! ?
Początki w Treasure Beach
Czas w Treasure płynie bardzo leniwie.
Brak budzika, kawa po przebudzeniu, spacer, morze. Upały niesamowite. Morze czasem jest leniwe jak my i wtedy można pływać, taplać się, leżeć. Czasem ma humory – i wtedy najlepiej bawi się na materacu. Różnice pomiędzy Jamajką a wakacjami nad Bałtykiem? Nie ma prawie żadnych…tylko słońce gwarantowane, woda ciepła i przejrzysta, piękna rozległa plaża i żadnych ludzi dookoła ?
Zachwyca mnie natura. Palmy z liśćmi wielkimi jak człowiek, aloes który sięga chmur, bananowce. Pierwszy raz mam okazję jeść grejpfruty czy mango prosto z drzewa! Jest też moje ukochane sweat sop, które rożni się od sour sop tym, że jest sweet, a nie sour. No dobra..sour jest trochę większe, ale poza tym różnic nie ma!
A jak przez pomyłkę poprosisz nie ten owoc co trzeba i zaczniesz się motać to usłyszysz ciuchutkie „stupid whitey” jak nie naprawdę, to na pewno w swojej głowie.
Widziałam uprawy kawy, awokado, i innych inności.
Dzikich upraw marihuany (nie tych, na które zabiera się turystów ? ) staramy się unikać. Jamajczycy mówią, że jak z takiej uprawy wyjdzie plantator czy ganja man to może być akurat bardzo nie w humorze. Może też mieć przy sobie maczetę . I znajomych.
Odpowiedź na pytanie „dlaczego plantator jest zły” jest bardzo prosta!
Bo nie jadł śniadania!!!
Jamajczycy tłumaczą tak każdą agresję.
Ktoś kogoś pobił. Ktoś ogromną cegłą celuje w psa i krzyczy „killim”. Ktoś okrada. Ktoś napada.
Nie jadł śniadania. –
Mimo, że powodów do radości i zachwytu jest wiele męczę się tu trochę. Chciałabym ruszać w drogę, zobaczyć więcej, nosi mnie.
Wiadomo- zawsze wydaje się, że jest lepiej tam, gdzie akurat nas nie ma.