Kiedy przed wyjazdem szukałam informacji o czyhających na nas w Azji zagrożeniach, wielokrotnie trafiłam na hasło, że największym z nich jest … klimatyzacja! Do sedna. Jesteśmy na wolontariacie, Świat hasa zadowolony, jak to on, tyle że od rana towarzyszy mu katar. Po południu zaczyna marudzić i kaszleć a wieczorem walczymy już z gorączką. Wszystko dzieje się bez zapowiedzi i błyskawicznie. Kolejnego dnia rano temperatura jest w granicach 40 stopni i pod wpływek leków spada do 38, po czym szybko wraca do stanu poprzedniego. Waham się pomiędzy próbą samodzielnej walki z chorobą a konsultacją z lekarzem, bo obawiam się tutejszej służby zdrowia, ale dociera do mnie, że nie mam wyboru – nie jesteśmy w Europie, nie mam pewności, że nie jest to żadna z tropikalnych, superniebezpiecznych chorób – zabieram Małego do szpitala. Przekraczamy wejście do Chiang Mai Ram Hospital a ja czuję się, jakbym wylądowała w kosmosie. Otacza mnie super-hiper-nowoczesność. Opiekun, który został mi przydzielony, mimo protestów, pakuje mnie wraz ze Światem na wózek inwalidzki i ruszamy w podróż przez rejestrację, kontrole, lekarzy. Później zorientuję się, że to normalna procedura – każdy z dzieckiem na ręku, jest po szpitalu wożony. Wynika to z troski o małego pacjenta ? Rejestracja przebiega szybko i sprawnie, a my zostajemy zaprowadzeni do poczekalni. Nie wierzę w to co widzę. Na rodziców czekają superwygodne kanapy, na których niektórzy leżą, inni siedzą po turecku, bawią się z dziećmi. Dzieci? Te bawią się w „statku kosmicznym” który jest placem zabaw, ze zjeżdżalnią i telewizorem z bajkami. Można też wyjść na zewnątrz pobawić się na kolorowych, plastikowych psach. Na wszystkich czeka darmowa kawa, woda, gorące kakao. Atmosfera, mimo, że nikt tu nie siedzi dla przyjemności jest bardzo pozytywna i spokojna. Pielęgniarki, chętnie udzielają odpowiedzi na pytania, są miłe i uśmiechnięte, pacjenci zajęci zabawą na tyle, że zapominają dlaczego się tu znaleźli, a i rodzicom łatwiej o cierpliwość gdy nie czekają z płaczącymi, wyrywającymi się dziećmi. Czekanie nie trwa długo – jesteśmy wezwani na konrolę do lekarza. Gabinet wypełniony jest zabawkami, pracownicy oddziału ubrani są w kolorowe stroje z postaciami z bajek, a w kieszeniach mają zapas naklejek dla dzielnych pacjentów. Świat jest tak zachwycony, że nawet nie zauważa kiedy zostaje zmierzony, zważony i zbadany. Na podstawie pobranego z nosa, patyczkiem, wymazu, po kilkunastu minutach mamy diagnozę – wirus RSV, któy wywołał zapalenie ucha i oskrzeli. Diagnoza konkretna, potwierdzona badaniami – bez czekania, kłucia, pobierania krwi i… ani jednej łzy. Lekarz mówi, że musimy zostać w szpitalu. Ponownie podjeżdża po nas wózek i krętymi korytarzami, jesteśmy przewiezeni do naszej sali. Tu po raz kolejny doznaję szoku. „Sala” to takie dobrze urządzone mini mieszkanie. Łóżko, kanapa, stół, tv, balkon, aneks kuchenny i łazienka. Wszystko nowoczesne, ładne. Nawet zapach nie przypomina o tym, gdzie jesteśmy. Świat od razu zapada w sen a ja szczypię się raz za razem w rękę, nie dowierzając – zupełnie inne miałam wyobrażenie na temat hasła „szpital w azji”. Zaczyna się leczenie… co kilka godzin inhalacje, dwa razy dziennie fizjoterapeuta, który przychodzi oklepywać Świata, leki – podawane w różnych, owocowych smakach, tak by dziecko chętnie je przyjmowało, konrole lekarza 2 razy na dobę, kontrole saturacji krwi, ciśnienia, temperatury – co dwie godziny. Jako, że ze zbiciem temperatury wciąż są problemy pielęgniarki, oprócz podawania leków robią Małemu kąpiele, chłodne okłady. Każdy, kto przychodzi zbadać Świata ściaga buty i przysiada na naszym materacu lub wprost na niego wskakuje. Nie ma dystansu lekarz – pacjent, po to by dziecko nie stresowało się badaniami i czuło jak najbardziej swobodnie. Kiedy Świat ma ochotę tulić się do mnie, albo leżeć – jest badany w takiej pozycji. Kiedy śpi – badanie przeprowadzane jest później. Każdy tu wie jak ważny jest sen w walce z chorobą i szanuje małego pacjenta. Przed każdym badaniem i podaniem dziecku leku, lekarz konsultuje się ze mną. Opowiada szczegółowo o działaniach leków czy formie badań jakie mają być przeprowadzone. Początkowo nie zgadzam się np na odsysanie wydzieliny z dróg oddechowych, ponieważ wiem, że jest to bolesne, a dla Świata będzie stresujące. Proszę byśmy przez dwa dni pozwolili organizmowi samemu powalczyć – lekarz się zgadza. Niestety, kaszel nie ustępuje, oskrzela się nie oczyszają – wtedy wyrażam zgodę na przeprowadzenie zaleconej terapii. Stresuje mnie bladość Światka – proszę o dodatkowe badania krwi, które zostają wykonane natychmiast, bez słowa sprzeciwu. Podobnie z probiotykiem – od pierwszego dnia dopytywałam czy jest podawany wraz z lekami – nie był, bo uważano, że nie ma takiej potrzeby. Jako, że jest to coś, co podczas pobytu w Tajlandii podaję Światowi codziennie, bez względu na okoliczności, poprosiłąm by dołączono probiotyk do podawanych leków i tak się stało. Księciunio z dnia na dzień miał się lepiej, oskrzela się oczyszczały, kaszel zanikał. Kiedy po tygodniu powrócił również apetyt i energia – mogliśmy wyjść „do domu” ? Przy wypisie dostaliśmy plastikową apteczkę zaopatrzoną w zapas leków „w razie czego” z rozpiską co, jak i kiedy stosować. Co rano przychodziła Pani z obszernym menu i prosiła o wybranie śniadania, lunchu i obiadu. Każdy posiłek był wyśmienity, porcje olbrzymie, a do dań głównych podawane były owoce, soki, kawa. Co rano również uzupełniano w pokoju zapasy wody. Podsumowując – można? Można! Nie będę narzekała na polską służbę zdrowia, po prostu od dziś wizualizuję i marzę. W końcu pobyt w szpitalu przyszłości mam już za sobą ? Świat namawia byś lajkował! Honka – byś udostępniała! Oboje – byście podzieli się swoimi wrażeniami w komentarzu!
Potwierdzam. Jest to wróg ataktujący częściej niż komary. Zamiast delikatnie chłodzić – zamienia człowieka w mrożonkę!Wszyscy są do Światka przemili, próbują go rozbawiać, rozśmieszać.
Czystość? Sala sprzątana dwa razy dziennie. Pościel, ręczniki i piżama Świata wymieniane codziennie. Dodatkowe zestawy pościeli i ubranek przygotowane w szafie, w razie gdyby zaszła potrzeba by zmienić coś częściej.